niedziela, 20 maja 2018

"Koniec i Początek" - Chuck Wendig (R)


[Uwaga spoilery]
Jak za pewne wiecie jestem zdecydowanym zwolennikiem, fanem Starego Kanonu. Według mnie był świetnie zbudowany, mimo wielu nieścisłości, błędów itp. Nowy Kanon zaprzepaścił większość i jest prowadzony według mnie po prostu źle. Jednak o ile z Nowego Kanonu „Łotr 1” czy książki takie jak Utracone Gwiazdy, Battlefront podobają mi się, akceptuję je, to „Koniec i Początek” wypadł równie dramatycznie źle jak Epizod VII i VIII. Zamysł autora był dobry – przestać mówić o wojnie między Rebelią, nowo powstającą Republiką a Imperium w sposób idealistyczny. Zejść na ziemię z bohaterami, nie traktować ich jak bóstwo, pokazać dobre i złe rzeczy stanu, który nastąpił po zniszczeniu Drugiej Gwiazdy Śmierci. Dobry był również pomysł pokazywania zmian w społeczeństwach dokonywanych mniej więcej w tym samym czasie na przeróżnych planetach (tzw. Interludium). Jednak na tych dwóch faktach zalety książki się kończą, w sumie na jednym, bo próba pozbycia się idealizowania bohaterów spełzła na niczym. O ile bohaterowie tacy jak Ackbar, Mon Mothma są pokazywani jako normalne istoty, zmęczone itp. (choć są prowadzeni koszmarnie, zupełnie nie po starwarsowsku – autor trochę jakby nie miał pojęcia o tym uniwersum…) to nowe postacie tak jak np. Norra czy jej syn Temmin są idealizowane na potęgę. Ba! Są nieśmiertelni. Tu spadł, tu umarł, tu postrzelony, tu zestrzelony w przestrzeni kosmicznej… Koniec. Ciemność. Nicość. Ale nie!!! Otóż, żyje! Komedia… !W Starym Kanonie też zdarzali się nieśmiertelni herosi, jednak przede wszystkim byli to Jedi, a to inna kategoria istot i nie zmartwychwstawali tak często jak bohaterowie „Koniec i Początek”. Ponadto, postacie są dość płytkie, do nikogo się nie przywiązujemy, zwłaszcza mając w świadomości, że „i tak przeżyje”, „i tak się dobrze skończy”. Boli wpychana na siłę w kanon Star Wars poprawność polityczna. Star Wars nigdy czegoś takiego nie robiły jednocześnie nie wykazując jakiegoś rasizmu, szowinizmu. Były różne rasy obce naszemu światu i nie powinniśmy na siłę wdrażać w Galaktykę tego rodzaju naszych problemów. Książki często mówią o uniwersalnych problemach, Gwiezdne Wojny też często tę funkcję wypełniały, ale to grało drugie skrzypce, a tutaj jest podciągnięte na główny plan. Książka jest do bólu przewidywalna, a czyta się ją dość ciężko. Pokazanie Imperium jako bandy nieudaczników, zdrajców, pazernych na pieniądze ludzi… Palpatine otaczał się geniuszami. I o ile zdarzało się bardzo dużo „korupcjonistów, łapówkarzy, tłustych urzędasów”, to jednak trzon jego armii nie stanowili tacy prostacy jak Pandion. Rozumiem, że większość „szych” została zabita wraz z wybuchem Gwiazdy Śmierci. Ale w tak wielkiej Galaktyce Tarkin, Yularen, Thrawn nie byli jedynymi geniuszami. Było ich troszeńkę więcej jednak. W innym przypadku Imperium by się rozpadło już za czasów Palpatine’a. Z epizodów IV-VI płynie zupełnie inny obraz rozumienia Imperium, ich sposobu postępowania, zasad, nie taki jak proponuje Chuck Wendig. Powiem tak na koniec – ja tej książki nie uznaję za Gwiezdne Wojny (dlatego nie będę streszczał książki). Możliwe, że pokolenie Przebudzenia Mocy je przyjmuje. Nie mam do tego zastrzeżeń. Jak ktoś powiedział – powstaje nowy kanon, potrzeba jeszcze trochę czasu, aby pokolenie „nowych Star Wars” otrzymało książki pokroju Trylogia Thrawna. Jednak to będzie kanon tego konkretnego pokolenia, nie mój. Mój kanon, moje historie tego, jak świat wyglądał po wybuchu II Gwiazdy Śmierci pokazują takie książki jak: Pakt na Bakurze, seria X – wingi czy Trylogia Thrawna.

Ocena: 3

Recenzja książki: Star Wars. Koniec i Początek – Chuck Wendig, tłum. M. Fabianowska, Warszawa 2015r. Wydanie I, Grupa Wydawnicza Foksal.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz