[Uwaga spoilery]
Jak za pewne wiecie jestem
zdecydowanym zwolennikiem, fanem Starego Kanonu. Według mnie był świetnie
zbudowany, mimo wielu nieścisłości, błędów itp. Nowy Kanon zaprzepaścił większość
i jest prowadzony według mnie po prostu źle. Jednak o ile z Nowego Kanonu „Łotr
1” czy książki takie jak Utracone Gwiazdy, Battlefront podobają mi się,
akceptuję je, to „Koniec i Początek” wypadł równie dramatycznie źle jak Epizod
VII i VIII. Zamysł autora był dobry – przestać mówić o wojnie między Rebelią,
nowo powstającą Republiką a Imperium w sposób idealistyczny. Zejść na ziemię z
bohaterami, nie traktować ich jak bóstwo, pokazać dobre i złe rzeczy stanu, który
nastąpił po zniszczeniu Drugiej Gwiazdy Śmierci. Dobry był również pomysł
pokazywania zmian w społeczeństwach dokonywanych mniej więcej w tym samym
czasie na przeróżnych planetach (tzw. Interludium). Jednak na tych dwóch
faktach zalety książki się kończą, w sumie na jednym, bo próba pozbycia się
idealizowania bohaterów spełzła na niczym. O ile bohaterowie tacy jak Ackbar,
Mon Mothma są pokazywani jako normalne istoty, zmęczone itp. (choć są
prowadzeni koszmarnie, zupełnie nie po starwarsowsku – autor trochę jakby nie
miał pojęcia o tym uniwersum…) to nowe postacie tak jak np. Norra czy jej syn
Temmin są idealizowane na potęgę. Ba! Są nieśmiertelni. Tu spadł, tu umarł, tu
postrzelony, tu zestrzelony w przestrzeni kosmicznej… Koniec. Ciemność. Nicość.
Ale nie!!! Otóż, żyje! Komedia… !W Starym Kanonie też zdarzali się
nieśmiertelni herosi, jednak przede wszystkim byli to Jedi, a to inna kategoria
istot i nie zmartwychwstawali tak często jak bohaterowie „Koniec i Początek”.
Ponadto, postacie są dość płytkie, do nikogo się nie przywiązujemy, zwłaszcza
mając w świadomości, że „i tak przeżyje”, „i tak się dobrze skończy”. Boli
wpychana na siłę w kanon Star Wars poprawność polityczna. Star Wars nigdy
czegoś takiego nie robiły jednocześnie nie wykazując jakiegoś rasizmu,
szowinizmu. Były różne rasy obce naszemu światu i nie powinniśmy na siłę
wdrażać w Galaktykę tego rodzaju naszych problemów. Książki często mówią o
uniwersalnych problemach, Gwiezdne Wojny też często tę funkcję wypełniały, ale
to grało drugie skrzypce, a tutaj jest podciągnięte na główny plan. Książka
jest do bólu przewidywalna, a czyta się ją dość ciężko. Pokazanie Imperium jako
bandy nieudaczników, zdrajców, pazernych na pieniądze ludzi… Palpatine otaczał
się geniuszami. I o ile zdarzało się bardzo dużo „korupcjonistów, łapówkarzy,
tłustych urzędasów”, to jednak trzon jego armii nie stanowili tacy prostacy jak
Pandion. Rozumiem, że większość „szych” została zabita wraz z wybuchem Gwiazdy
Śmierci. Ale w tak wielkiej Galaktyce Tarkin, Yularen, Thrawn nie byli jedynymi
geniuszami. Było ich troszeńkę więcej jednak. W innym przypadku Imperium by się
rozpadło już za czasów Palpatine’a. Z epizodów IV-VI płynie zupełnie inny obraz
rozumienia Imperium, ich sposobu postępowania, zasad, nie taki jak proponuje
Chuck Wendig. Powiem tak na koniec – ja tej książki nie uznaję za Gwiezdne
Wojny (dlatego nie będę streszczał książki). Możliwe, że pokolenie Przebudzenia
Mocy je przyjmuje. Nie mam do tego zastrzeżeń. Jak ktoś powiedział – powstaje
nowy kanon, potrzeba jeszcze trochę czasu, aby pokolenie „nowych Star Wars”
otrzymało książki pokroju Trylogia Thrawna. Jednak to będzie kanon tego
konkretnego pokolenia, nie mój. Mój kanon, moje historie tego, jak świat
wyglądał po wybuchu II Gwiazdy Śmierci pokazują takie książki jak: Pakt na
Bakurze, seria X – wingi czy Trylogia Thrawna.
Ocena: 3
Recenzja książki: Star Wars. Koniec i Początek –
Chuck Wendig, tłum. M. Fabianowska, Warszawa 2015r. Wydanie I, Grupa
Wydawnicza Foksal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz