„Zniszczenie potężnej Gwiazdy
Śmierci uczyniło Luke’a Skywalkera nie tylko bohaterem Rebelii, ale też cennym
sojusznikiem w jej walce z Imperium Galaktycznym. Chociaż długa droga dzieli go
jeszcze od zgłębienia tajników Mocy, to jego zdolności jako pilota są
nieocenione. Zdaniem przywódcy Sojuszu – Lei Organy i admirała Ackbara – nikt
lepiej niż on nie nadaje się do przeprowadzenia śmiałej misji ratunkowej,
kluczowej dla walki Rebelii o wolność. Błyskotliwa kryptograf, znana ze swoich
zdolności do łamania nawet najbardziej zaawansowanych szyfrów, jest
przetrzymywana przez imperialnych agentów, chcących wykorzystać jej niezwykły
talent do celów Imperium. Jednak jej sercu bliższe są idee przyświecające
rebeliantom – jest więc skłonna im pomóc… w zamian za szansę na połączenie się
ze swoją rodziną. Okazja do uzyskania decydującej przewagi nad Imperium jest
zbyt cenna, by ją przepuścić. Aby ten cel osiągnąć, rebelianci muszą
wykorzystać element zaskoczenia. I tak oto Luke i jego wierny astromech R2D2
przesiadają się zza sterów wysłużonego X-winga na pokład smukłego kosmicznego
jachtu, pilotowanego przez śmiałą Nakari Kelen, córkę potentata
biotechnologicznego, mającą z Imperium własne porachunki”.
…tak brzmi opis powieści na
„skrzydełkach” okładki książki. Cóż… jakie mam wrażenia po lekturze? Historia
ciekawa, pokazująca czas między zniszczeniem jednej a drugiej Gwiazdy Śmierci,
kiedy Luke nie był ani farmerem z Tatooine ani wprawionym Mistrzem Jedi.
Pokazuje wiele gryzących go w tym czasie wątpliwości, wahań. Śledzimy pierwsze
sukcesy, a także porażki w posługiwaniu się Mocą. Co jest największym atutem
powieści według mnie? Narracja pierwszoosobowa. Nieczęsto spotyka się ją w
książkach, a w przypadku Luke’a jest o wiele bardziej możliwa do odtworzenia
niż w przypadku na przykład Hana, którego psychika jest na tyle nietuzinkowa i
skomplikowana, że lepiej czytać o jego dziejach z perspektywy trzecioosobowej.
Nie tracimy wtedy czaru błyskotliwych zachowań znanego w całej galaktyce
przemytnika. Co do samego „Dziedzica Jedi” wracając – prosta, ciekawa historia,
ale według mnie nie jest pozycją obowiązkową dla fanów Star Wars. Nic
odkrywczego do kanonu nie wnosi (nie mówię, że każda książka ma coś ważnego
wnosić) i jest zwykłą (o ile Luke w ogóle miewał takie sytuacje w życiu) misją,
którą Skywalker miał wypełnić. Od tak, zapis tego, co podczas niej czuł, jak
przeżywał spotkania z innymi osobami/rasami.
Ocena: 5,5/10
Recenzja książki: Star Wars. Dziedzic Jedi - Kevin Hearne, przeł. A. Hikiert, Warszawa 2016r., Wydanie I, Grupa Wydawnicza Foksal, 320 str.
Recenzja książki: Star Wars. Dziedzic Jedi - Kevin Hearne, przeł. A. Hikiert, Warszawa 2016r., Wydanie I, Grupa Wydawnicza Foksal, 320 str.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz